Opowiadanie by Darknessi

niedziela, 23 listopada 2014

Epizod - Percy & Annabeth, Annabeth & Percy.

Epizod

 

"Percy

 &

Annabeth"



Witam po długiej przerwie. Nie wiem czy ktokolwiek chce abym pisała dalej opowiadanie, ale napisałam coś w rodzaju epizodu. Krótkiego opowiadania i chce je wam pokazać. Bohaterów pożyczyłam od książek Ricka Riordana, ale sytuacje wymyśliłam sama. Coś co jeszcze się nie pojawiło w jego ksiązkach, ale wszyscy tego chcą :), no może prawie wszyscy.






Kopniakiem otworzył drzwi. Wszedł do pokoju owianego mrokiem z swoją dziewczyną w ramionach. Rozejrzał się wokoło. Podszedł w stronę łóżka kładąc na nim półprzytomną Annabeth. Ściągnął jej klasyczne, czarne szpilki, wziął koc położony u jej nóg i przykrył ją.
Dziś miała na sobie piękną czarną suknię wieczorową z okrytymi plecami. Srebrne kolczyki oraz naszyjnik z perłą, prezent od niego. On zaś miał na sobie klasyczny smoking.
- Nigdy już nie pozwolę ci tknąć takiej ilości alkoholu. - mruknął. Jej burzowe oczy spojrzały na niego z nieczytelnymi emocjami. Odwiesił marynarkę na oparcie łóżka.
- Mówisz? Jeszcze zobaczymy – odpowiedziała uśmiechając się słodko do Percy'ego. On pokręcił głową z uśmiechem na twarzy i zwrócił się ku przeciwległym drzwiom, którymi weszli do środka. Znalazł się w łazience. Odkręcił kran, polała się lodowata woda.
Sam też wypił kilka lampek szampana, ale nie taką ilość jaką pochłonęła jego dziewczyna. Był lekko otumaniony, ale rozum wciąż miał trzeźwy, a on podpowiadał, żeby szybko się stąd wydostać. Zanim coś Annabeth powie lub zrobi coś wbrew swej woli umysłu.
Ochlapał twarz wodą, po czym pośpiesznie wyszedł kierując się ku wyjściu z pokoju. Otworzył drzwi i nagle jakieś ręce oplotły jego szyję od tyłu.
- Nie odchodź – wyszeptała mu do ucha.
- Hej, to tylko trzy pokoje dalej – powiedział, również szeptem. Jej ręce ścisnęły go jeszcze mocniej. - Nic się nie stanie.
- Nie wiesz tego – jej głos się załamał. Zdumienie malowało się na jego twarzy. Percy odwrócił się gwałtownie. Teraz jego dziewczyna stała przed nim. Ku jego zdumieniu oczy ukochanej błyszczały, mokre od łez.
- Ja nie wytrzymam... jeżeli... znowu mi Cię odbiorą... - dodała ledwo powstrzymując rozpacz.
- Jak nie chcesz, to nie odejdę – wziął w ręce jej twarzy. Jedna łza wypłynęła z jej oka, a on starł ją kciukiem tak szybko, jakby w ogóle się pojawiła.
Tak naprawdę Percy rozumiał swą dziewczynę w każdej chwili mogło się coś stać i oni nie mieli na to wpływu. Już od dłuższego czasu nic się nie działo, ale może to być tylko cisza przed burzą. Wiedział to i Annabeth też, która pewnie miała swoje teorie. Nauczyliśmy się nie wierzyć w rzeczy, które łatwo wziąć. Tak jak ich szczęśliwe życie przez kilka ostatnich miesięcy. Zrozumiał dlaczego jego dziewczyna chodzi zmartwiona. Alkohol wywołał, że powiedział w końcu to co leżało jej na sercu.
Przykre myśli wyrzucił z głowy. Teraz liczyło się tylko to, że są razem. Niespodziewanie Annabeth przyciągała swoją twarz do twarzy Percy'ego.
Był to długi, delikatny pocałunek. Percy położył ręce na jej tali, a Annabeth oplotła jego szyje pogłębiając pocałunek. Świat, otoczenie, nie istniało, byli tylko oni pośrodku tego całego chaosu. Byli razem.
W końcu musieli przerwać, ponieważ zabrakło im powietrza. Annabeth powoli zakończyła pocałunek. Przez chwilę przyglądała się swemu chłopakowi z niewymownym uczuciem.
- Kocham Cię – wyszeptała do jego ust. Mimo iż słyszał to kilka razy, dalej nie mógł nasycić się tym zwrotem wypowiadanym przez nią. W odpowiedzi po prostu ją pocałował.
Kładąc ręce na jej odkrytych plecach, muskając je delikatnie. Jego palce zeszły nieco niżej ku suwakowi od sukienki, który znajdował się u dołu pleców. Powoli zaczął go rozpinać nie przerywając pocałunku. Gdy doszedł do końca. Annabeth ściągnęła jego białą koszule. Zorientował się, że odpinała guziki wtedy gdy on zajmował się jej ubraniem. Percy delikatnie zsunął ramiączka z jej ramion i suknia odpadła na dół. Ukazując czarny stanik bez ramiączek odpinany od przodu, i... bardzo ozdobne... majtki.
Boże, jaka ona jest piękna... - pomyślał
W przypływie emocji, nie myśląc za wiele podniósł ją za biodra, jakby była piórkiem, przerywając tym samym pocałunek. Cicho zakrzyknęła. Instynktownie, aby nie upaść oplotła nogami jego dół pleców, a jej ręce znalazły się na jego szyj. Wyraźnie rozbawiona sytuacją wyszeptał mu do ucha.
- Co ty wyrabiasz? - Percy uśmiechnął się do niej słodko i powiedział.
- Upewniam się że dostaniesz karę na przyszłość za picie zbyt dużej ilości alkoholu - mówiąc to położył ją na łóżku, a na jego twarzy malował się łobuzerski uśmieszek. Wyszczerzyła zęby ku niemu i wyszeptała
- W taki razie od dziś jestem alkoholi... – urwała, na jej ustach znajdowały się usta Percy'ego.

*****************

Na twarz Percy'ego padły pierwsze promienie słoneczne. Zamrugał, aby wyostrzyć wzrok. Na jego piersi była nie wyraźna jasna blond plama. Po kilku sekundach zorientował się, że to są lokowane włosy Annabeth, porozrzucane na jej twarzy. Jej głowa spokojnie leżała na jego piersi unosząc się przy każdym wdechu Percy'ego. Uśmiechnął się na ten widok. Zaczął gładzić jej włosy, a później zbierać z twarzy, ułożył je wzdłuż jej ramienia. Jej powieki lekko drgnęły, ponieważ padło na nie słońce. Cicho jęknęła ukrywając twarz w przedramieniu Percy'ego. On zaś dalej gładził jej włosy.
- Dzień dobry – wyszeptał niemal niesłyszalnie. Odwróciła głowę w stronę światła, mrugając aby przyzwyczaić oczy do rażącego światła.
- Dzień dobry. Wiesz, która godzina? - zapytała nie zaszczycając go spojrzeniem, a w nim krył się niepokój. Pewnie znów martwiła się o to co wczoraj, a Percy to wyczuł. Ten temat nadal nie dawał jej spokoju, a on nie mógł na nią patrzeć na nią ciągle zmartwioną. Postanowił w duchu, że dopóki będzie mógł uczyni ją szczęśliwą.
Gwałtownie się podniósł i poturlał się po łóżku z Annabeth zwijając prześcieradła. Ona w porę oplotła jego szyję i zakrzyknęła śmiejąc się;
- Przestań! Przestań... - wreszcie zatrzymał się z łobuzerskim uśmieszkiem na twarzy. Był nad nią. Zaczął zasypywać pocałunkami jej szyję. Ona śmiała się. Nagle usłyszeli głośne pukanie do drzwi;
- Annabeth!
Usiedli natychmiast, przykrywając się od stóp do głów pościelą.
- Cholera – zaklęła Annabeth.
- Już dziesiąta mama nas przysłała, żeby sprawdzić czy wszystko u ciebie w porządku.
- Właśnie, masz zejść na śniadanie. - odpowiedział drugi głosy wyraźnie chłopięcy.
- Zejdę za... za piętnaście minut!
- A może za trzydzieści? - wyszeptał jej do ucha Percy, zjeżdżając swoim długim, delikatnym palcem po udzie i wjeżdżając pod prześcieradło. Annabeth nieomal głośno jęknęła, gdy zaczął całować jej nie tylko szyję. - Obiecuję, że będzie warto.
- Dobra – odpowiedział głos za drzwi – Tylko się pośpiesz. Mama nie lubi spóźnień.
- Okej – dodała słabo Annabeth nie bardzo wiedząc komu odpowiada swemu chłopakowi czy też swemu przyrodniemu bratu. Próbowała zachować zimną krew zważając na to, iż Percy dotykał jej brzucha i żołądka. Zatrzymał się na piersiach i przeniósł palec na jej usta, pieszcząc je delikatnie.
Gdy był pewien, że nieproszeni goście sobie poszli, odwrócił jej twarz ku sobie i pocałował ją, zmuszając ją do otworzenia ust i przyjęcia go. Wiedząc, że nie mają zbyt wiele czasu, położył ja na łóżku, na pogniecionych i porozrzucanych prześcieradłach.
- Muszę się umyć, zanim zejdę na dół – wyszeptała do jego ust.
- Chciałbym się do ciebie przyłączyć – uśmiechnął się łobuzersko.
- Pomarzyć zawsze możesz – po czym ześlizgnęła się z łóżka zabierając prześcieradło, kierując się ku łazience. Zostawiając promiennie uśmiechniętego Percy'ego z myślą;
Na razie się udaje...

*****************

Wzięła krótki, orzeźwiający prysznic, a przy tym ciągle myśląc o problemach.
Mama nie lubi spóźnień” - Przywołała wspomnieniach
Ale to nie jest moja mama, tylko wkurzająca, nieopanowana, jędza z którą ożenił się mój ojciec. A to różnica...
W końcu zorientowała się, że zostało jej 5 minut. Przerwała prysznic i zaczęła się ubierać. Wyszła z łazienki na tyle cicho, aby jej chłopak nie usłyszał zamykających się drzwi. Siedział na krześle przy biurku w samych bokserkach, czytając jakąś książkę. Wyglądał cudownie tylko w samych bokserkach. Choć nie dało się ukryć, że wiele lepiej wyglądał bez nich...
Przygryzła wargę nie lubiła o nim myśleć w ten sposób.
Zamknij się, zboczenieco...!
Nagle usłyszała głos przyrodniego brata;
- Zostało Ci, aż... aż dwie minuty! Lepiej się pośpiesz! - odwróciła głowę w stronę drzwi i zaczęła klnąc pod nosem. Percy właśnie ją zauważył.
Uśmiechnął się, otworzył usta, ale Annabeth już wiedziała, że będzie chciał tylko ją rozbawić. W tej chwili nie miała na to ochoty. Jednym z powodów będzie, na przykład, jej zmartwienie wyryte na twarzy. Może i jest ukryte, ale on umie je zauważyć, choć jeszcze nie wiedziała czym się zdradzała. Zatem przerwała mu zanim jeszcze zaczął.
- Co czytałeś? - zapytała patrząc na książkę, którą miał w ręku. Spojrzał na książkę i pośpiesznie ją odłożył na biurko tak, aby Annabeth nie zobaczyła tytułu. Wszystkie emocje zmieniły się na ciekawość.
Percy w niewiadomy sposób wyczuł to, uśmiechnął się łobuzersko i zmienił temat. Wiedział, iż nie mają dużo czasu, więc jego dziewczyna nie zdoła wyciągnąć od niego jakichkolwiek informacji w tak krótkim czasie. Przynajmniej na razie.
- Nic ważnego. A jak tam Twój prysznic? Beze mnie? Pewnie nie było fajnie. - odpowiedział obrażonym głosem. Już chciała mu coś powiedzieć, ale do pokoju dobiegł głos chłopaka.
- Minuta! - krzyknął, może i był nieświadomy, ale uprzykrzał im życie oraz nieco zdenerwował Córkę Ateny...
Annabeth wydymała wargi do Percy'ego i jak burza wypadła z pokoju, w który zostawiała samego chłopaka.
W głowie Annabeth krzyczały myśli stare, nowe, myśli układające się przekonania na temat sekretów przeszłości i przyszłości. Nie chciała się rozstawać z Percy'ym, biorąc pod uwagę ich pecha. Afrodyta naprawdę chciała uczynić jej życie miłosne bardzo ciekawym.
Miała tylko zjeść śniadanie z swoją „szczęśliwa rodzinką”, a potem dotrzeć do pokoju jak najszybciej.
Nic w ciągu 15 minut nie może się wydarzyć. - przekonywała samą siebie, ale czy miała rację?






I jak się wam podobało? Może będę kontynuować....


By
Darknessi


Wnioski, skargi, zażalenia? - Piszcie w komentarzach.


piątek, 30 maja 2014

Rozdział IV - Schowek na szczotki


 
Rozdział IV – Schowek szczotki

W chwili gdy pociągnęłam dźwignię, zamknęłam oczy.

Uspokój się!

Nakazałam sobie, ale czy to pomagało?

Przecież ta głupia książka nie może być oparta na rzeczywistości.

Moje przemyślenia przerwał hałas, źródło dźwięku było po mojej lewej stronie; na ścianie gdzie stały metalowe półki oraz „dźwignia”. Otworzyłam oczy, spojrzałam na drzwi, ale na drugie drwi, naprzeciwko wejściowych tam gdzie stały metalowe półki były drzwi. Całe pokryte kurzem, wyglądały na bardzo stare i nie używane. Zatkało mnie z wrażenia, powoli podeszłam do nich, ręką przetarłam górną stronę. W książce na obrazku znajdowała się tam kołatka w kształcie kota.

Niemożliwe!

Moja skóra dotykała czegoś metalowego,moje palce wyczuwały rysy grawerunku, kształt kota a ogon był kołatką.

Skoro są drzwi to Seweryn też tam jest... Wcześniej też przeszedł dalej, a jednak się nie myliłam!

Przyznawałam sobie racje, automatycznie lekko potakując głową. Przez moje plecy przerzedł dreszcz, a inne myśli wytrąciły poprzednie.

Ale co jest za drzwiami? To może być coś niebezpiecznego... Z drugi strony przecież Seweryn tam wszedł i żyje...

Nie mogąc się powstrzymać zapukałam kołatką, drzwi lekko się uchlały się skrzypiąc, kurz zsypał się z nich i posypał mnie, przez co kaszlnęłam dwa razy miotając ręką przy twarzy. W duchu dodając sobie odwagi otworzyłam drzwi na oścież. Otworzyłam szeroko oczy na widok tego co było za drzwiami.

To chyba jakiś żart, znowu to samo?!

Wielki, ciemny korytarza a na jego końcu znowu drzwi (znowu). Poirytowana szesnastolatka zapomniała o swoim strachu, zastąpiła ją kpina.

To już przestało być straszne...

Bez zastanowienia zrobiła krok do przodu. Ku jej zdziwieniu z przymrużeniem na ścianach zapalały się lampy w kształcie świeczek. Ukazały one ciemne, dębowe drewno pokrywające podłogi oraz ściany, ozdobione w obrazy. Na końcu znajdowały się drzwi, ale już radośniejsze. Z jasnego drewna ze złotą klamką, u góry widniała zakurzona, tabliczka. Oczywiście wszystko to nie było sprzątane od lat; w kątach roiło się od pajęczyn, a niektórych były jeszcze pająki, nie mówiąc o kurzu, który był dosłownie wszędzie w małym pomieszczeniu. Przełknęłam gule w moim gardle.

Hej przyszłaś tu z jakimś zamiarem. Teraz masz się podać bo zrobiło się trudno? O nie! Weź się w garść dziewczyno!

Dodawałam sobie otuchy w myślach. Mimo iż nie zniknął mój strach, postanowiłam ruszyć dalej. Zrobiłam drugi krok, zamknęłam oczy oczekując jakiegoś nowego wydarzenia, jednak to nie nastąpiło. Znowu rozejrzałam się po pomieszczeniu, tym razem dokładniej. Na ścianach były obrazy, powieszone symetrycznie, naprzeciwko siebie. Podeszłam do jednego z nich, go przetarłam ręką. Ujrzałam budynek, zbudowany w stylu gotyckim. Posiadał duży dach z czerwonych dachówek w kształcie litery „T” oraz staromodne okna z brązowymi ramami. Cały teren był ogrodzony czarnym, cienkim  i niewysokim płotem.

Otworzyłam usta i wyszeptałam;

- To przecież szkoła.

Przez chwilę wpatrywałam się w obraz, nie wierząc swoim oczom, iż to jest przede mną. Chciałam już odejść, by popatrzeć na inne malowidła, jednak gdy odwróciłam się kątem oka zaobserwowałam coś mieniącego się na złoto. Powróciłam na dawne miejsce, zaczęłam przyglądać się z uwagą szukając coś co zwróciło moją uwagę.

- Znalazłam – wyszeptałam z nutą radości.

Był tam jakiś ozdobny, stary napis, próbowałam go odczytać na głos, ale to nie było takie proste;

- Incertum ostio domus.

Co to za język?

Zastanowiłam się przez chwilę

Podobny do łaciny, ale nie jestem pewna...

Przeczytała jeszcze raz napis i do niczego nie doszłam, oprócz tego, że stwierdziłam, iż to bardzo trudny język.

Podeszłam do następnego obrazu, naprzeciwległego. Podniosłam rękę z zamiarem odgarnięcia tony kurzu.

TRZASK

Spojrzałam na drzwi znajdujące się na końcu korytarza. Serce zabiło mi szybciej, stanęłam w bezruchu, a rękę wciąż trzymałam na obrazie. Cisza stała się przytłaczająca, a ja wciąż patrzyłam na drzwi.

Anka to nic takiego pewnie szczury czy coś...

Sama nie wierzyłam w swoje myśli, ale dodawały mi jakieś otuchy. W końcu moje ciało otrząsnęło się, zabrała rękę. Zaczęłam powoli iść w stronę drzwi, położyłam na nich rękę.

Otworzę je na trzy. Raz, dwa...

Przełknęłam gule, wzięłam głęboki oddech i wyszeptałam:

- Trzy.

Lekko popchnęłam drzwi, to wystarczyło.

Jest otwarte... Czyli ktoś tam jest...

Ostrożnie otworzyłam drzwi, szczelina niedługo pozwoliłabym przejść.

Dobrze,że nie skrzypią. To by mnie zdradziło.

Przeszłam powoli przez drzwi, jak na zawołanie skrzypnęły. Weszłam do pomieszczenia, a na mojej skórze poczułam lekki wiatr. Zamknęłam drzwi sądząc, iż to był przeciąg. Rozejrzałam się.

Naprzeciwko mnie znajdował się wąski stół, przy którym mogło zasiąść 5 osób to też tyle było krzeseł. Otaczały je regały z książkami, o dziwo aż do sufitu. Za stołem znajdowało się ogromne okno, z zasłonami koloru chabrowego, które były rozsunięte. Przez okno wpadało dużo słońca, co dawało poczucie przytulności miejsce, nawet ten kurz pasował do atmosfery. Podłogi i ściany były zrobione z tego samego drewna co hol, chociaż w świetle słonecznym wglądały one bardziej przyjaźnie niż odstraszająco.

Podeszłam do stolika kręcąc głową na około;

- To jakaś biblioteka... Tu...– szeptałam, aż zaniemówiłam z wrażenia, w końcu coś wykrztusiłam.

- Tu jest niesamowicie... Uśmiechnęłam się lekko spoglądając na zakurzone regały pełne książek. Położyłam torbę na stole, a sama podeszłam jednego z regałów. Palcami gładziłam grzbiety książek, aż natrafiłam na niezrozumiały tytuł; „Regnum Aurea ”.

- To też po łacinie – powiedziałam sama do siebie, bez zastanowienia wyciągnęłam książkę i otworzyłam na pierwszej, lepszej stronie. Ujrzałam słowa łacińskie; zaczęłam czytać je na głos, możliwe, iż to by mi pomogło coś zrozumieć.

- Admoneo, quia non legitur de cuiusque. Regnum Aurea, ostendentur. - moje nogi się pode mną uginały, choć nie wiem dlaczego. Ale czytałam dalej - Meo iussu et aperuerit mihi ianuam. - słyszałam głos, więc odwróciłam się w jego stronę – ujrzałam Seweryna. Patrzył się na mnie stojąc przy oknie. W blasku światła słonecznego, wyglądał nieziemsko, tak doskonale.

- Co ty tu robisz? - spytał, jego głos miał wibracje, które kazały mi zamknąć oczy.

- No wiesz... - tylko tyle wykrztusiłam, ostatnia moja wypowiedź dosłownie zwaliła mnie z nóg. Jak długa upadłam na podłogę, w moich uszach zabrzęczało, wszytko powoli traciło kolory. Pomiędzy rzeczywistością, a utraty filmu usłyszałam bieg w moim kierunku. Ktoś klęknął koło mnie i dotknał ręki sprawdzając puls, prze co przeszły mnie ciearki. Moje powieki stałwayły się coraz cięższe, ostatni obraz przede mną to; Seweryn patrząc na mnie z niepokojem oraz troską. Ostatnia moja myśl...

Jaki on piękny...

... i zamknęłam oczy.



Na swojej skórze poczułam lekkie słońce. Powoli próbowałam otworzyć oczy, w końcu ledwo podniosłam powieki. Zaczełam mrugać, by polepszyć ostrość widzenia. Podniosłam się na rękach, zauważyłam, że mam na sobie dzisiejsze ubranie.

Więc to nie dom.

Rozglądałam się po pomieszczeniu dotarło do mnie gdzie jestem.

- Skrzydło szpitalne? - wyszeptałam ze zdziwieniem.

Była to ogromna sala, jak na szpital przystało pomalowana na biało. Podłogi był z bardzo jasnego drewna, ja leżałam na jednym z dwudziestu łóżek, które mieściło się pod oknem. Nasze gimnazjum było kiedyś szkołą z internatem, wiec musieli mieć taki szpital. Dopiero później postanowiono zmienić gimnazjum na społeczne, a starą część szkoły nie wyburzyli, twierdząc, iż to zniszczy urok tego zabytku.

Ruszyłam lekko nogą, poczułam coś twardego, spojrzałam na łóżko. Ujrzałam Seweryn siedzącego na krześle z głową leżącą na łóżku koło moich nóg. Gęsta grzywka opadła mu na czoło. Powróciły do mnie wcześniejsze wydarzenia, wszystko sobie przypomniałam.

Zemdlałam, a on mnie tu przyniósł. To ma sens. Ale czemu on tu wciąż jest? Skąd się tam wziął,akurat wtedy gdy był potrzebny? - zadawałam pytania w głowie, które domagały się odpowiedzi.




niedziela, 27 kwietnia 2014

Rozdział III - "Królestwo Złotych Marzeń"



Rozdział III - "Królestwo Złotych Marzeń"


Zaczęłam czytać tekst znajdujący się na tablicy, zrozumieć go, niestety coś mnie dekoncentrowało. A to coś to zimny, szary wzrok nie jakiego Seweryna Salvera. Wreszcie, chcąc przerwać uczucie wywołane przez jego spojrzenie zapytałam:

- Jak myślisz, za co się najpierw zabierzemy? - moje pytanie przywróciło go do rzeczywistości; po chwili, jakby zastanawiał się na tym co powiedziałam, nie patrząc na tablicę odpowiedział.

- Trzeba wziąć tę probówkę, a później jej zawartość wlać do tej cieczy. - chociaż nie patrzył na stół, tylko ciągle na mnie, pokazywał ręką naczynia, o których mówił, nie wspominając, iż nie spojrzał na tablicę ani razu, więc skąd mógł wiedzieć, że to właśnie powinniśmy zrobić.

Jakim cudem, to wszystko wiesz, skoro nie popatrzyłeś na tablicę?

Zanim w ogóle się zorientowałam, powiedziałam to na głos. Jego twarz w dalszym ciągu była bez wyrazu, a oczy tak samo zimne jak przedtem.W tej chwili Laura i jej chłopak weszli do sali, po czym usiedli do swoich ławek z zniesmaczonymi minami, przewrotnie na nich spojrzałam i wróciłam wzrokiem do Seweryna.

- W takim razie sprawdź. – powiedział pewnym, lodowatym tonem. Podążyłam za jego poleceniem i znów spojrzałam na tablicę. Zobaczyłam schemat, co do czego wlać, ale coś tu nie pasowało.

Dlaczego schemat wygląda na niedokończony?

Chciałam już zadać to pytanie Sewerynowi, otworzyłam usta, ale on przemówił za mnie.

- Zastanawiasz się dlaczego schemat jest niedokończony, nieprawdaż? Ale ktoś tak samo jak ty to zauważył. Więc zaskoczenie, przeanalizowanie tekstu jeszcze raz i wreszcie nurtujące pytanie. - skończył swoją, jak dla mnie dość niezrozumiałą wypowiedź; byłam na tyle zajęta przypatrywaniu mu się i trawieniu tego, co powiedział, że nie zauważyłam, jak ktoś podniósł rękę. Nagle pani Latmore przemówiła swym ostrym głosem, niczym sztylet. 
- Proszę, jakie ważne pytanie chcesz zadać? – podskoczyłam na dźwięk jej głosu, odwróciłam wzrok od mojego kolegi z ławki, zauważyłam, że nauczycielka spojrzała Laurę, która odpowiedziała.
- Chyba pani coś zgubiła na tej tablicy, oczywiście oprócz miejsca, ponieważ ja nawet widzę, że to coś nie jest dokończone. - podczas tej wypowiedzi skrzyżowała ręce.
- Pani profesor dała nam zadanie, które jest oczywiste, jak widać tylko dla niektórych. Przecież to my mamy pomyśleć i dokończyć to doświadczenie, by wszystko miało sens, Lauro. Mam rację, pani profesor? - wyjaśniła Lidia.
Dziewczyna w pierwszej ławce nosiła czarne okulary, zawsze nosiła sweterki w kratkę (taka moda u kujonów), zawsze jej włosy są uczesane w kucyk; jedynym dobrym dodatkiem do jej fryzury są efektowne opaski. A spodnie... No cóż ona nie nosi spodni tylko spódnice w kolorze pasującym do sweterków. Dzisiaj jest ubrana w nieco inny strój, a mianowicie galowy. Na sobie miała białą koszulę z kołnierzem, zapinaną na czarne guziki, atramentową spódnicę, rajstopy na nogach, dopasowane do jej koloru skóry i czarne balerinki. Najbardziej spektakularna była czarna opaska z granatową różą w środku której była mała, biała cyrkonia.
- Tak, masz rację, ale pozostali uczniowie powinni odgadnąć to sami, a ty im to powiedziałaś; nie dziwię się, że są tacy tępi. Za karę masz skrócony czas o 10 minut. - odpowiedziała pani Latmore. Uczennica wzięła bezdźwięczny, głęboki oddech. Odwróciłam się znowu do mojego kolegi z ławki, aby odpowiedzieć na jego pytanie. 
- Kto to jest? – powiedział, patrząc w stronę dziewczyny przed chwilą ukaranej przez nauczycielkę.

- Na imię jej Lidia, taka kujonka klasy, zawsze musi mieć rację. Wiesz, to strasznie irytujące. – odpowiedziałam, posyłając mu lekki uśmiech.

- Dlaczego jest ubrana na galowo? - padło kolenie pytanie z ust Seweryna.

- Ponieważ jest przewodniczą klasy i dzisiaj ma zebranie parlamentu uczniowskiego. Nie tylko najlepsza w klasie, uwielbiana przez nauczycieli, ale też ambitna. – odrzekłam, ciągle patrząc na Seweryna. Przestał się wpatrywać w Lidię i spojrzał na mnie.

- Ulubienica wszystkich nauczycieli? - powiedział, specjalnie podkreślając słowo „wszystkich” oraz unosząc prawą brew, lecz tylko to się zmieniło w jego wyrazie twarzy. Zaśmiałam się krótko, patrząc mu w oczy.

- Wiem jak to wygląda. Pani Latmore jest nowa, więc za nią nie przepada, przez to Lidia jest jeszcze większą lizuską na jej lekcjach. - w jednej sekundzie przeszła mi taka myśl:

Spotkałam go dopiero dzisiaj, a już świetnie się dogadujemy. Czy to ma w ogóle sens?

Mój charakter jest dość specyficzny; jedną z moich wad jest to, że niełatwo nawiązuję przyjaźnie, wiem o tym doskonale. A jednak... zbliżyłam się do kogoś w ciągu godziny.
- Do końca lekcji zostało 25 minut, lepiej się streszczajcie! - ostry ton głosu pani Latmore przeciął powietrze. Gdy usłyszałam ile czasu zostało do końca lekcji, zrobiłam to, co powiedział Seweryn, po czym odwróciłam się do niego. Otworzyłam usta chcąc zadać pytanie, co mam zrobić dalej, ale on mnie uprzedził mówiąc:

- Następnie te dwie probówki zmieszamy razem oraz dodamy ich zawartość do tego naczynia. Później z tej menzurki odmierzam 10 ml tej cieczy. Jak chcesz możesz sprawdzić. – sytuacja się powtórzyła; nie patrząc na stół oraz tablicę, był przekonany, że to właśnie mamy zrobić. Usłyszawszy ostaniec zdanie zaczęłam czytać polecenia pani Latmore. Powoli przetwarzałam informacje, które w większości nie były jasne, lecz z odpowiedziami Seweryna, schemat układał się w jedną, wielką całość.

- To co powiedziałeś jest dobrze. - wymruczałam bardziej do siebie niż do Seweryna.
– Ale skąd ty to... - nie dokończyłam mojego pytania, ponieważ przerwał mi. Nie tracąc kontaktu wzrokowego zaczął uzupełniać swoją wypowiedź.

- Hej, nie zapominajmy o najtrudniejszej części. Powinnaś zadać pytanie jak uzupełnimy schemat. Uprzedzę Cię; musimy dodać trochę rtęci. Możesz sprawdzić jeśli chcesz. - powiedział lodowatym tonem.

- Nie muszę, wiem, że mówisz prawdę. - powiedziałam spokojnym głosem posyłając mu lekki uśmiech.

- Może ty zrobisz ostatni ruch, skoro mi ufasz.- mówiąc to podsunął mi probówkę z rtęcią. Dopiero po chwili dotarło do mnie prawdziwe znaczenia ostatnich słów.

Skoro mi ufasz... To znaczy, że jesteśmy tak jakby, przyjaciółmi?

Z zamyślenia wyrwał mnie kolega z ławki.

- Wszystko w porządku? Chyba się wyłączyłaś na chwilę.

- Tak, wszystko w porządku. - powiedziałam, po czym wzięłam probówkę i wlałam jej zawartość do mieszanki Seweryna. Z chwilą dodania rtęci, nastąpił wybuch, a dym unosił się nad naczyniem. Zwróciło to uwagę całej klasy oraz pani Latmore, która wstała i ściągnęła okulary z wrażenia, które tak jak się szybko pojawiło tak zniknęło. Pierwsza się odezwałam.

- Skończyliśmy, pani profesor.

Nauczycielka powoli podeszła do naszej ławki, popatrzyła uważnie, po czym odezwała się:

- Zaliczone, w tak krótkim czasie. - zawahała się podnosząc wzrok - Nie popełniliście żadnego błędu. Dostaliście oceny... celujące. – Ledwo wypowiedziała ostatnie zdanie, cała klasa gapiła się na nas tępym wzrokiem; gdyby wzrok zabijał to bym już nie żyła razem z Sewerynem, a niedoszła zabójczyni to Lidia. Zadzwonił dzwonek; na szczęście, bo nie pragnęłam takiej uwagi ze strony kolegów z klasy.

- No, gwiazdo lekcji chemii, zjesz ze mną lunch? - spytałam, pakując się; w duchu mówiłam „powiedz tak, proszę powiedz tak!”

- Czemu nie. - odpowiedział swoim głosem.

Tak, zgodził się!

Dobrze, że moja niepohamowana radość została w mojej głowie. Spokojnie kiwnęłam głową, po czym wyszłam z sali razem z Sewerynem. Zaczęliśmy iść w stronę stołówki, gdy on wyjął książkę; od razu rozpoznałam tytuł: „Królestwo złotych marzeń”. Delikatnie wzięłam ją od Seweryna mówiąc:

- Skąd masz tę książkę? Miałam podobną, być może gdzieś leży na strychu. - pogładziłam złoty tytuł książki swoimi palcami, a wszystkie rubinki ukryte w literach się mieniły. Mogłabym przysiąc, że się świeciły jak lampki.

Baterie w okładce? I co jeszcze, latające małpy oraz żywe cienie!?

Spojrzałam na niego, a jego wzrok był niezmienny, lecz prawa brew uniosła się wysoko do góry.

- Naprawdę, to bardzo stara książka nie myślałem, że ktoś w ogóle ją przeczytał. - powiedział, nie tracąc kontaktu wzrokowego.

- Wiem, że ktoś mi ją czytał jak byłam mała, poznaję po okładce. - posłałam lekki uśmiech w jego stronę, po czym otworzyłam na pierwszej stronie, zauważyłam, iż nie ma autora, ale też coś innego. - Czemu tu nie ma napisanego autora? I kto to jest Elenor? - spytałam, patrząc mu prosto w oczy.

- Widzisz ten napis? - gdy popatrzyłam się na Seweryna, zobaczyłam w jego oczach przerażenie.

To on się czegoś boi?

- Tak, przed chwilką go przeczytałam. Wszystko w porządku? - powiedziałam, patrząc na niego z nutą niepokoju.

- To jesteś ty, to ty – ledwie wyszeptał, ale to usłyszałam.

- O co Ci cho... - przerwał mi mówiąc

- Ja już muszę iść! - powiedział i pobiegł w przeciwną stronę do stołówki. Zawołałam za nim:

- A twoja książka? - nie uzyskałam odpowiedzi, ponieważ Seweryn zniknął za rogiem.

A myślałam, że się z nim umówię...

Przewróciłam na następną stronę, na niej był obrazek łudząco przypominający naszą szkołę. Na stronie obok znajdował się tytuł pierwszego rozdziału: "Wejście". W prawym górnym rogu znajdowała się dźwignia, a pod napisem "Wejście" mosiężne drzwi z kołatką w kształcie kota.

Ta książka wcale nie jest dziwna...

Zamknęłam ją, w mojej głowie pojawiły się słowa Seweryna: To jesteś ty, to ty.

Nie to nie może się tak skończyć! W końcu go lubię, a on lubi mnie, przynajmniej tak sądzę.

Nie myśląc więcej ruszyłam w ślad za nim, biegłam przez korytarze, aż dotarłam do nieznanej mi części szkoły.

Zaraz... przecież niedaleko jest ten schowek na szczotki! Tam wcześniej go widziałam.

Natychmiast wybiłam sobie ten idiotyczny pomysł z głowy.

Hej, ogarnij się Anka, tam nic nie ma. Byłaś tam ostatnio i zaliczyłaś tylko glebę.

Moją bitwę w myślach przerwał hałas, podążyłam za nim, znalazłam się przy bocznym korytarzu, tym samym co przedtem.

A co mi szkodzi sprawdzić ten drugi raz?

Weszłam do ciemnego korytarza, im głębiej szłam tym moja widoczność malała. W końcu dotarłam do drzwi z napisem: "schowek na szczotki". Otworzyłam skrzypiące drzwi, nikogo nie było w pomieszczeniu. Poczułam, jakby coś się kręciło nad moją głową. Popatrzyłam w górę i złapałam za to coś oraz pociągnęłam; okazało się to być sznurkiem od lampki. Zapaliłam lampę; oświetliła brudny schowek na szczotki. Nagle jeden kij wśród szczotek wydał mi się znajomy. Otworzyłam książkę na stronie piątej, uważnie przyjrzałam się obrazkowi.
To przecież niemożliwe! Wygląda dokładnie tak samo...Przewróciłam stronę i mój palec sunął po linijkach, aż natrafił na następujący fragment: [...] Przyjrzała się dźwigni z lekkim niepokojem, ale zebrawszy w sobie odwagę pociągnęła ją w dół. Cegły zaczęły się rozsuwać na boki, a przed nią ukazały się drzwi [...]
Hej to pewnie przypadek... Pociągnę za ten "kijek" i nic a nic się nie stanie.
Jak pomyślałam tak zrobiłam, pociągnęłam za "dźwignię".










Od teraz co dwa tygodnie, w niedziele będę dodawać nowe rozdziały. Jak podobało się wam opowiadanie, a jak koniec? Napiszcie w komentarzach. Następny rozdział prawdopodobnie pojawi się 11.05.2014r.

By
Darknessi



środa, 9 kwietnia 2014

Rozdział II - Ten nowy cz. 2

 

 Rozdział II – Ten nowy cz. 2

Upadłam z łoskotem na brudną podłogę, ból przeszył moją kostkę.


- Ał! - syknęłam masując poszkodowaną stopę. Moja ręka zaczęła wędrować, żeby znaleźć rzecz winną mojego upadku. Po chwili natknęła się na jakiś kij, potem sunęła dalej i poczułam szczotkę.


- Co!? Potknęłam się o jakąś miotłę! - krzyknęłam oburzona, mówiąc to powoli wstałam otrzepując się z brudu. „To przecież schowek na szczotki, więc bardzo prawdopodobne, że znajduje sie tu dużo mioteł i jest bardzo brudno” - przyznałam w swoich myślach. Nagle zadzwonił szkolny dzwonek, który wskazywał, że już zaczęła się lekcja.


To już koniec przerwy? Ahhh, straciłam całą przerwę na jakieś głupoty. Na dodatek ma teraz lekcje ze zmorą szkoły. Cudownie!”– pomyślałam, złoszcząc się na samą siebie. Pobiegłam szybko do zachodniego skrzydła. Weszłam do sali gdy dopiero wszyscy się schodzili. Usiadłam pośpiesznie do swojej trzeciej ławki przy oknie i wypakowałam chemię. Wtedy weszła nauczycielka. Pani Latmore to niezbyt miła osóbka, uczy chemii. Jest wredna, bardzo wredna. Najwyraźniej najbardziej lubi krzyczeć na naszą klasę, nie wiadomo dlaczego. Dołączyła do kręgu nauczycieli niedawno, jakieś trzy miesiące temu, ale już się zadomowiła. W jej klasie ściany są pomalowane na odcień fioletowy, a podłoga wykonana z ciemnego drewna. Jej biurko tak jak inne ławki i krzesła jest stare, a w kątach pajęczyny. Sala od chemii jest bardzo ponura oraz nieuporządkowana, ponieważ nauczycielka chemii dostała to  pomieszczenie, które nie było używane od 16 lat, tak przynajmniej mówią plotki. Poza tym powstała legenda na ten temat. Dawno temu, szkoła była udręką dla wszystkich uczniów {jak teraz}, lecz nauczyciele lubili swoją pracę, lubili przebywać z dziećmi. Tylko jedna ucząca nie podzielała tego zdania, Profesor Morgrud. Była to osoba, która uwielbiała „dręczyć” uczniów, nikt jej nie lubił. Pewnego dnia wybuchł pożar i profesorka zginęła. Zapoczątkował się w jej sali od chemii. Uczeń, który najbardziej ze wszystkich nie lubił nauczycielki odwrócił się do kolegi zostawiając włączony ogień. Chwila nieuwagi wystarczyła, żeby ogień zajął ławkę, potem krzesło, a wreszcie zasłonę. Profesor chciała wyjść z płonącego pomieszczenia, ale ławka spadła na jej nogę i nie mogła się podnieść. Ostatni wychodzący uczeń spojrzał na nią uśmiechając się i wyszedł zamykając drzwi. Właśnie ten chłopiec wszczął pożar. Wtedy serce Pani Morgrud stało się zimne jak sopel lodu. Żadne uczucia, które dawały ciepło nie zostawały przyjęte, więc Profesor nie czuła nic poza chłodem. Mówią, że powstanie i zemści się na szkole oraz na przodku chłopca, który zostawił ją na śmierć. Ta historia była znana wszystkim w szkole, a więc nikt nie chciał sprzątać tej sali ani w niej przebywać, uważając iż to obudzi złego ducha. Tylko Pani Latmore przyjęła to pomieszczenie jako swoją klasę, tylko ona jedna się odważyła tam usiąść oraz prowadzić lekcje. Nikt w to nie wierzy, ale także nikt nie przepadał tam przebywać.


Pani Latmore usiadła do biurka i otworzyła dziennik, po chwili w drzwiach ukazał się nowy chłopak, Seweryn.


- Yhm – odchrząknął, aby zwrócić na siebie uwagę nauczycielki. Ona zaś wstała i popatrzyła na niego zadając jednocześnie pytanie.


- To Ty jesteś nowy uczniem w gimnazjum? Jak się nazywasz? - spytała pani Latmore swoim zwyczajnym, ostrym tonem.


- Tak, mam na imię Seweryn Salver. – odpowiedział gimnazjalista.


- Możesz zająć jedyne wolne miejsce, koło panny Clark.– rzekła nauczycielka wskazując wolne miejsce obok mnie. Rozejrzałam się po sali, by zobaczyć czy nie ma innego wolnego miejsca, jednak nie było. Niestety, Seweryn w klasie pani Benett siedział sam, ponieważ tam jest jedna ławka więcej. A tutaj liczba ławek nie była nadprogramowa, zatem musiał usiąść ze mną. Przed samą ławką zatrzymał się i usiadł ostrożnie. Alice spojrzała na mnie pytająco, widząc moje poszukiwanie innego wolnego miejsca. Alice, moja najlepsza przyjaciółka od dzieciństwa, która jest jedyna w swym rodzaju. Ma smukłą sylwetkę oraz lekko brązowy kolor karnacji. Proste, ciemnobrązowe włosy są do ramion, a grzywka zwana potocznie „garnek” opada na wysokie czoło. Na jej twarzy znajduje się zgrabny nosek, różane usta oraz ciemnobrązowe, ciepłe oczy. Moda jest u niej mocną stroną, zazwyczaj ma na sobie modne ciuchy i dużo akcesoriów. Dziś była ubrana w luźny, jasnobrązowy sweter, a pod spodem miała białą koszulkę, na długich, zgrabnych nogach były ciemnoniebieskie dżinsy. Na stopy włożyła brązowe balerinki. Na ręce nosiła czarny sznurek, na którym znajdowała się stal chirurgiczna z grawerunkiem: „Alice”. Posiadała także złoty naszyjnik z pięknym sercem oraz długie, również złote kolczyki. Alice Carter siedziała wraz z moim przyjacielem Mikiem Walkerem. Mike to chłopiec, który jest inteligenty, ale tego nie pokazuje, woli udawać śmiesznego głupka. On twierdzi, że bycie mądrym to hańba dla reputacji wśród szkolnych kolegów. Jego opinia wśród rówieśników jest bardzo dobra, taki „szkolny błazen”, lecz jeśli chodzi o nauczycielki to nie jest już tak kolorowo... Ma krótkie, brązowe włosy i zawsze roześmiane, zielone oczy. Jego cera jest blada; jest dobrze zbudowany. Na jego twarzy znajduje się troszeczkę większy nos niż powinien oraz duże, lekko różowe usta. Ubierał się zgodnie ze swoją modą, zatem codziennie nosi śmieszne i głupie koszulki. Dziś miał na sobie zieloną koszulkę z obrazkiem białego w brązowe łatki kota w masce przeciwgazowej oraz trzymający w łapce tabliczkę ostrzegawczą z napisem „Love is in the air”, w tle kilka dużych, czerwonych serca. Ubrał do tego jasnoniebieskie dżinsy i czarne trampki.


- Proszę zapisać temat lekcji „Tablica Mendelejewa - powtórzenie” i datę na marginesie. - powiedziała  swoim zwykłym, zimnym głosem nauczycielka. Po czym rozpisywała coś bardzo skrupulatnie i obszernie na tablicy. Gdy skończyłam pisać temat, uniosłam głowę, ujrzałam już dwie tablice prawie całe zapisane. „Jakim cudem ta kobieta tak szybko pisze? I co zajmuje jej tyle miejsca? - zadawałam  sobie pytania. Nagle coś zaszeleściło, odwróciłam głowę w kierunku źródła dźwięku. Zobaczyłam rozbawionego chłopka trzymającego kartkę w dłoniach, a widniał na niej napis: „Hej Aniu, tak długo parzysz się na panią Latmore, że zaczynam się obawiać, iż oczy Ci wypłyną od nadmiaru brzydoty, więc popatrz na mnie to Ci na pewno przejdzie!”. Uśmiechnęłam się lekko, rzucając rozbawione spojrzenie w kierunku kartki. „Zapewne Mike spostrzegł mój patrzący z przerażeniem wzrok kierowany na całą, zapełnioną w ciągu kilku minut tablicę i próbował mnie rozśmieszyć.” Natychmiast zabrałam się do pisania widząc, że nauczycielka zaraz zmaże tablicę, by ją ponownie zapisać. Po chwili usłyszałam brzęczenie w kieszonce od plecaka, zrzuciłam długopis z ławki, po czym sama zanurkowałam pod nią i wyciągnęłam mały, mieszczący się w dłoni czarny telefon. Gdy tylko odblokowałam go, od razu wyskoczyła wiadomość SMS „ On się cały czas na Ciebie GAPI! :D” - od Alice. Prawie niewidoczny uśmiech pojawił się na mojej twarzy. Odłożyłam smartfon na jego miejsce, a sama także wróciłam na swoje miejsce na krześle, próbując nie przyglądać się chłopakowi obok, odwróciłam się w kierunku ławki Alice i posłałam jej wzrok, mówiący: „Dalej się na mnie patrzy?”, po czym Alice odpowiedziała szerokim uśmiechem, co było oczywiste.


- Hej, nie przedstawiłam się jeszcze, mam na imię Ania. - powiedziałam, zwracając twarz w jego kierunku.


- Seweryn – przedstawił się bezbarwnym głosem. Uważnie przyjrzałam się jego twarzy; była bez wyrazu, a w szarych oczach znajdował się tylko chłód.


- A teraz wykonamy małe doświadczenie, które zrobicie z waszym ławkowym sąsiadem. - powiedziała donośnym tonem nauczycielka i zaczęła pisać na tablicy szczegółowe wykonanie zadanego nam ćwiczenia. Nagle przerwała pisanie, gwałtownie odwróciła się w stronę środkowego rzędu, a jej wzrok powędrował do ostatniej ławki, gdzie siedział sportowiec o imieniu Alex Brawn i jego dziewczyna Laura Ivans, szkolna diwa. Rozmawiali ze sobą, nie zdając sobie sprawy, iż na lekcji chemii pani Latmore nigdy, ale to przenigdy się nie gada. Oburzona nauczycielka przemówiła.


- Widzę, że brak wam szacunku do mojej osoby. Myślę, że jak już rozmawiacie to oznacza, że macie zrobione doświadczenie.


Spojrzałam w ich stronę, po czym uśmiechnęłam się, Alice i Mike podążyli za moim przykładem. Właściwie w szkole najbardziej popularni są Laura i Alex, ale przez to jak się zachowują, nie wszyscy ich lubią. Większość z mojej klasy nienawidzi szkolnej czołówki ludzi popularnych, w której znajdowali się właśnie oni. Laura zawsze nosiła wysokie obcasy, krótkie spódniczki, wyzywające dekolty, a paznokcie z tipsami, pomalowane każdego dnia na inny kolor i prostowane włosy zaliczały się do codziennego ubioru. Natomiast ubiór Alexa zawierał bejsbolówkę z czarnym kotem (znakiem naszej szkoły), trampki i dżinsy.


- Jak mieliśmy wykonać doświadczenie, skoro nic nie jest opisane na tablicy? Nie żeby nam się chciało, ale wciąż brak potrzebnych informacji. – pyskowała Laura, która umiała się wymigać od zadań domowych i innymi tym podobnych.


- Rozmawiacie na mojej lekcji, chociaż nie macie zadanego zadania, pyskujcie. Widzę, że spacer do dyrektorki dobrze wam zrobi! - jej głośny, zbulwersowany głos odbijał się echem po całej sali. Laura, która nie wiedziała co odpowiedzieć szturchnęła chłopaka obok, a on niespodziewanie opadł na ławkę. Stało się jasne, iż usnął podczas lekcji z otwartymi oczami. Na twarzy dziewczyny malowało się zaskoczenie i wściekłość; cały czas mówiła o wszystkich ważnych sprawach, a jej chłopak zwyczajnie zasnął.


- Dostarczyliście mi wystarczająco powodów, by opuścić tę klasę 
i zgłosić się do dyrektorki – warknęła na dwójkę uczniów, jej ton obudził Alexa, który był zdezorientowany całym zamieszaniem wokół niego. Laura wreszcie poddała się, ciągnąc swojego chłopaka, wyszła z klasy. Natomiast Pani Latmore zwróciła się do pozostałych uczniów.


- Kto wie kto i kiedy wynalazł pierwiastek „Rad”? - rozejrzała się po klasie, wypatrując ręki w górze, lecz po trzech minutach straciła cierpliwość i sama wyznaczyła ochotnika.


- Panie Salver, proszę odpowiedzieć na moje pytanie.


- „Rad” został wynaleziony w 1898 roku przez Marię Skłodowską-Curie. – odpowiedział spokojnym tonem chłopak.


- Poprawna odpowiedź. Wymień jego właściwości.


- Czysty rad jest miękkim, srebrzystym i lśniącym metalem. Posiada silne właściwości promieniotwórcze, dlatego nie jest stosowany. Reaguje gwałtownie z wodą, słabo z tlenem atmosferycznym.


- Dobrze. Nareszcie ta klasa zyskała ucznia znającego podstawy. Teraz zajmijmy się doświadczeniem. – oznajmiła nauczycielka, znowu podeszła do tablicy, kończąc pisanie szczegółów wykonania zadania.


- Dziękuję w imieniu całej klasy, gdyby nie Ty, to w tej chwili pisalibyśmy kartkówkę.- powiedziałam.


- To nic wielkiego, pytała się o proste rzeczy. - odpowiedział Seweryn.


- Proszę przystąpić do pracy, macie czas do końca lekcji – oznajmiła pani Latmore i usiadła do biurka, sprawdzając kartkówki innych klas. Uważnie czytałam co znajdowało się na tablicy, na której podane były wszystkie kroki dotyczące doświadczenia.








Przepraszam za opóźnienie w postaci tygodnia, ale akurat wszystkie nauczycielki uwzięły się i zaczęły robić pod rząd sprawdziany :(. Mam nadzieje, że ten rozdział podobał się wam równie tak samo jak poprzedni, a może nawet bardziej. Następny rozdział prawdopodobnie pojawi się za tydzień lub dwa. W nim będzie więcej akcji.
 By
Darknessi

piątek, 28 marca 2014

Rozdział I - Ten nowy

Nowe odpowiadanie! 
 Tytuł: "Tajemnica Królestwa Atithusa"




  
  Rozdział I - Ten nowy

Do pokoju wpadły pierwsze, jesienne promienie słoneczne, przebijając się przez żaluzje. Całe pomieszczenie zostało zalane słońcem, ściany nabierały koloru żółtego, a dywan stawał się zielony po ciemnej nocy. Był to niewielki pokój, ale przytulny. Dwa okna z białymi parapetami znajdowały się przy obszernej szafie, która zajmuje całą ścianę i biurku, gdzie na parapecie rozstawione są kwiaty oraz kaktusy. Koło dwudrzwiowej wielkiej szafy stało lustro, które obejmowało całą sylwetkę szesnastolatki, a koło biurka po lewej stronie stał mały, czarny stolik na laptop, który miał wysuwaną półkę na myszkę. Natomiast po prawej stronie była duża, podłużna komoda na której znajdowała się czarno-srebrna drukarka oraz zdjęcia i pamiątki z wakacji. Drewniana komoda, na której stały kosmetyki została umieszczona pomiędzy oknami, a naprzeciwko niej jest jasne, dębowe łóżko z zielonobiałą pościelą w paski. Nagle komórka zaczęła grać piosenkę, głośność melodii obudziła śpiącą szesnastoletnią dziewczynę, mnie. Moja ręka powędrowała na dębową szafkę nocną obok i chwyciła nieznośny budzik, po czym natychmiast go wyłączyła. Zegar kościelny, który był niedaleko stąd zaczął bić siódmą trzydzieści.
- Aniu, wstawaj. Spóźnisz się! - krzyczała mama z kuchni przygotowując śniadanie. Usłyszawszy to spojrzałam na mój błękitny zegarek, który miałam na ręce. Klejącymi się jasnoniebieskimi oczami przeczytałam godzinę „7:32”. Szybko zerwałam się na równe nogi szukając swojej szczotki. Po krótkim czasie znalazłam ją i zaczęłam rozczesywać swoje złoto-brązowe włosy. Sięgały do łopatek, a do czoła grzywka, ona została rzucona na lewą stronę. Pobiegłam do łazienki, aby się ogarnąć. Wróciłam do pokoju i wyjęłam z szafy jasnoniebieską tunikę z krótkim rękawkiem oraz napisem „ My secret is only mine” i czarne legginsy. Porwałam także z wieszaka nowy wiosenny, ciemnozielony płaszcz ze złotymi guzikami. Popatrzyłam się w lustro oglądając dobór stroju. „ Czegoś tu brakuje...” i dodałam do swej kompozycji szal w odcieniu turkusu. Stanęłam jeszcze raz przed lustrem i krytycznym okiem spojrzałam na siebie „Mi się podoba” - przyznałam w myślach. Wzięłam kosmetyki i stanęłam przed lustrem, na swoją delikatną lekko różową twarz nałożyłam trochę pudru oraz korektoru, by ukryć niedoskonałości, a także pomalowałam usta błyszczykiem. Moje sterczące, małe uszy ukryłam pod gęstymi włosami. Następnie zajęłam się książkami, które leżały na biurku. Wszystkie po kolei trafiały do czarnej torby, na której był naklejony rozkwitający niebieski kwiat. „Historia, chemia, fizyka, polski, matematyka.” - Dyktowałam sobie w myślach. Założyłam torbę na ramię i wyszłam jak zwykle pozostawiając w pokoju burdel. Już miałam otworzyć frontowe drzwi, gdy mama zawołała z swojej sypialni.
- Kochanie, zjadłaś śniadanie?
- Yyyy - spojrzałam w stronę stołu, na którym znajdowały się nietknięte kanapki z serem.
- Tak, jasne było przepyszne – mówiąc to swój posiłek zapakowałam w woreczek. „Dam komuś, kto będzie je chciał”- pomyślałam licząc, iż takową osoba się znajdzie. Domowe kanapki mojej mamy smakują mi, tylko że ja nie byłam głodna, a nie chciałam zrobić jej przykrości.
- Cieszę się, powodzenia w szkole!
- Dzięki! - Chwyciłam za klamkę i pośpiesznie ruszyłam do szkoły mając nadzieje, że się nie spóźnię. Szłam szarymi chodnikami, a raczej biegłam, ciągle zerkając na wielki zegar kościelny. Dużej uwagi nie poświęcałam na rozejrzenie się gdzie idę. Za bardzo się śpieszyłam, poza tym znałam całą drogę na pamięć. Minęłam jeden sklep spożywczy i skręciłam za jego róg. Nagle coś uderzyło mnie od frontu i upadłam. Poczułam ostry, przeszywający ból. Zaczęłam masować ręką miejsce uderzenia na głowie. Po chwili zobaczyłam inną rękę, która pomogła mi wstać. Spostrzegłam bardzo bladego chłopaka z krótkimi czarnymi włosami oraz grzywką, miał piękne szaro-srebrzyste, które zaczęły studiować moją twarz. Na sobie nosił rozpiętą czarną bluzę, a pod nią szarą koszulkę z krótkim rękawkiem oraz dżinsy. Zorientowałam się, że to ja na niego wpadłam.
- Prze... Przepraszam – Wykrztusiłam z siebie onieśmielona jego urodą.
- Widzę, że się śpieszyłaś, nic się nie stało – Odparł spokojnym tonem chłopak i poszedł w przeciwną stronę do mojej. Odprowadziłam go moimi oczami, aż zniknął za rogiem. „Nigdy go tu wcześniej nie widziałam... Ale poza tym to niezły przystojniak, pewnie ma już dziewczynę”. - Rozmarzyłam się. Z moich głębokich zamyśleń wyrwał mnie dzwon kościelny, a jego wskazówki wskazywały równo ósmą. „ O nie! Teraz to na pewno się spóźnię”. W czasie dalszej drogi przed oczami miałam jedną scenę, a mianowicie zderzenie się z chłopakiem o przystojnym oraz tajemniczym wyglądzie. Wreszcie po trzech minutach biegu znalazłam się przed ceglanym i brązowym budynkiem, moją szkołą Gimnazjum nr 5. Jest ona ogrodzona czarnym, cienkim  i niewysokim płotem, a także znajduje się tam niska bramka w tym samym kolorze. Posiada duży dach z czerwonych dachówek w kształcie litery „T” oraz staromodne okna z brązowymi ramami. Otworzyłam mosiężne drzwi z ciemnego drewna i zmusiłam się, by w pośpiechu wejść na samą górę, na trzecie piętro. W sali 40, we wschodnim skrzydle miałam historię z życzliwą panią Izabel Bennet. Zawsze była modnie ubrana oraz pełna radości. Jej sala odzwierciedlała jej charakter: estetyczna, pełna słonecznego światła. Nie ma takiej godziny czy dnia, żeby tablica nie była przygotowana do lekcji oraz podłoga z jasnego drewna nieskazitelnie czysta biła po oczach. Trzy okna, w których wisiały białe firanki, rolety były koloru zielonego. Uwielbiam tę salę. Na białych parapetach zostały umieszczone różne figurki przedstawiające historyczne postacie oraz trzy doniczki z pelargoniami w odcieniu czerwonym, każda na jedno okno. Krzesła oraz dwuosobowe ławki były z jaśniejszego drewna dębowego niż podłoga, a ściany, na których były zawieszone portrety wszystkich królów Polski, były pomalowane na żółto. Gdy znalazłam się przed klasą 40 zajrzałam przez szybkę w drzwiach, dwa rzędy ławek dzieliły mnie od mojego miejsca, trzecia ławka pod oknem. Niestety siedziałam sama, ponieważ moja najlepsza przyjaciółka Natalia wyjechała rok temu, nasz kontakt urwał się po wakacjach, dlatego że ona znalazła nowe koleżanki i ruszyła dalej ze swoim życiem, ja jednak stałam w miejscu. Nagle ujrzałam panią Izabel, która najwyraźniej kierowała się w moją stronę. Z moim szybkim refleksem schowałam się za drzwiami, którymi wychodziła nauczycielka, nie zauważając mnie.”Pewnie poszła po dziennik, ponieważ nasza wychowawczyni zawsze go zabiera”. Korzystając z okazji przemknęłam się i usiadłam w swojej ławce, wypakowując książki od historii. Po 5 minutach pani Izabel zjawiła się w drzwiach bez dziennika, mruczą coś pod nosem, była najwyraźniej czymś zdenerwowana.
- Niestety, dziennika nie było tam gdzie powinien być, dlatego nie sprawdzę obecności. Zapiszcie : lekcja numer jeden, dzisiejsza data drugi września, temat: Nasza Patronka – podyktowała nam pisząc to na tablicy. - Patronem szkoły jest od wielu, wielu, wielu lat nieżyjąca Atihusa, a dokładnej to 150 lat temu. Nie wiemy o niej zbyt dużo, ponieważ większość dokumentów została spalona z powodu pożaru. Właśnie ona była pierwszą dyrektorką szkoły, którą nazwała Akademią Atihusa. Wtedy szkoła miał inną budowę, a mianowicie były jeszcze tu dwie biblioteki. Jedna zachowała się do naszych czasów w zachodnim skrzydle, natomiast główna była ofiarą pożaru, a poboczną od strony wschodu wyburzono. Dyrektorka była zapaloną czytelniczką, dlatego w szkole było tyle ogromnych bibliotek z wieloma książkami o różnej tematyce. Uwielbiała historię oraz biologię jako przedmioty szkolne, sama była doświadczoną nauczycielką. - mówiła zwykłym sobie tonem pani Bennet, pisząc ważne daty na tablicy oraz zadanie domowe: książka str. 5 zad. 1 - A teraz proszę przepisać do zeszytu wraz ze zdaniem domowym, które ma być na jutro. Sewerynie, Ciebie to nie dotyczy, ponieważ jeszcze nie masz książek, ale jutro dam Ci wszystkie nowe egzemplarze książek. - powiedziała nauczycielka kierując wzrok na mnie. Zorientowałam się, że powiedziała „Seweryn”, więc ukradkiem spojrzałam przez ramię, za siebie. Ujrzałam sylwetkę chłopaka, którą szybko rozpoznałam, to był ten przystojniak, na którego wpadłam. Siedział tuż za mną - „ Cóż za ironia, że spotkaliśmy się po raz drugi”- przyznałam w duchu. Zanim się spostrzegłam Seweryn zobaczył moje ciekawe oczy wodzące po jego twarzy. Szybko odwróciłam się i zaczęłam przepisywać z tablicy notatkę. Do końca lekcji czułam na sobie jego palący wzrok. Wreszcie zadzwonił dzwonek, a chłopak wyszedł pośpiesznie z klasy.
-„Skoro jest nowy, to może do niego zagadam?” - pomyślałam i ruszał w ślad za nim. Niestety korytarz był cały zapełniony uczniami, więc ledwo go widziałam, ale wręcz biegł do swojego celu. Przepychałam się przez gimnazjalistów i zgubiłam trop za zakrętem, ale co dziwne nie poznawałam tej części szkoły. - "Chyba skręciłam w jakiś korytarz poboczny" – próbowałam wyjaśnić swoją nie znajomość terenu. „Ale jeżeli ja nie znam tej części szkoły to dlaczego nowy chłopak ją zna?” - zadała pytanie w mojej głowie, które domagało się odpowiedzi. Moja szkoła ma kilka korytarzy tak zwanych „bocznych”, które są jak ślepe uliczki, tylko że na końcu są zazwyczaj, ale nie zawsze jakieś drzwi. W korytarzu było tylko jedno światło, na dodatek migające. „- Skoro chce być piękną muszę coś przecierpieć” - powiedziałam w duchu metaforycznie.
- Halo? - spytałam ciemności, która się była przede mną. Nikt nie opowiedział - „Raz kozie śmierć” i ruszyła szybko, w stronę końca korytarza. Po chwili ujrzałam białe drzwi, na których był napis „schowek na szczotki”. - Że co na końcu strasznego oraz ciemnego korytarza jest schowek na szczotki?! - oburzyłam się i winiłam swoją strachliwość. „ W takim razie Seweryn poszedł do schowka na szczotki... Bardziej prawdopodobne jest to, że go zgubiłam” - ułożyłam najbardziej logiczne rozwiązanie tego całego bałaganu. -„Ale co tam mi szkodzi tam zajrzeć, może jest tam i pali marihuanę” - na mojej twarzy pojawiły się lekki uśmiech. Chwyciłam za klamkę i otworzyłam szeroko drzwi. W pomieszczenie było małe oraz ciemne, więc by uspokoić swoje nerwy oraz przeczucia zaczęłam szukać włącznika światła. Moja ręka wędrowała po ścianie i nie mogła niczego znaleźć. Weszłam do środka, by zwiększyć teren poszukiwań. Nagle potknęłam się o coś i upadłam na podłogę.


     
     






Mam nadzieje, że się podobało! 
Następny rozdział będzie za tydzień.

 By 
  Darknessi